Do przemyśleń o dziwo skłoniły mnie jeszcze moje zajęcia na uczelni, za sprawą przedmiotu etyka w biznesie. Mimo nazwy takiej a nie innej o etyce w biznesie nie dowiedziałam się jeszcze nic, za to poznałam Arystotelesa, utylitaryzm i deontologię. Czyli kolejna porcja mniej nieprzydatnych rzeczy, o których ktoś jednak wiedzieć musi, aby spuścizna naukowa nie zaginęła w otchłani Dżastinów Biberów i Zmierzchu. W każdym bądź razie mowa była o Arystotelesie, cnotach i dążeniu do doskonałości, a doskonałość owa powinna być celem każdego człowieka, a doskonałością jest prowadzenie dobrego życia. Nie będę się rozwodzić nad tym, czym dla Arystotelesa takie życie jest, natomiast od prowadzącej padło pytanie "kto z Was uważa, że prowadzi dobre życie" (tak współcześnie), niech podniesie rękę". Podniosłam tylko ja. I prowadząca, ale to inny rocznik i kaliber doświadczeń czy tam wiedzy, więc dla mnie nieistotna w przemyśleniach nad "jakże smutnym pokoleniem Y". Zastanawia mnie jakim cudem w grupie prawie 30 osób nikt... nie czuje się szczęśliwy, nie uważa, że dobrze mu w życiu i że życie owo dobre jest?
Nie no, serio, ludzie - nikt z Was nie jest szczęśliwy? Bo ja jestem!
JESTEM OGROMNIE SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM.
I ktoś mi powie "no tak, jesteś, ale Ty masz dom/przyjaciół/rodzinę/pracę/czas/faceta (niepotrzebne skreślić bądź dodać) a ja nie". No tak, bo przecież wszystko do mnie samo przyszło, a w ogóle to ja jestem w czepku urodzona, facet sam przypełznął jak mięsko, przyjaciele stwierdzili, że będą ogrzewać się w glorii mojej zajebistości, praca znalazła mnie sama rozkładając przede mną czerwony dywan, a czas, żeby wyjść na rynek mam stąd, że cały dzień opierdalam się na kanapie nic nie robiąc, bo wszystko wyłazi mi ze szkatułki zwanej "dla Ledwonia".
Ja sobie na to szczęście zapracowałam. Wcale nie ciężko. Zamiast narzekać (ale tak poważnie, bo narzekanie codziennie sprawia mi radość to czemu by sobie go odmawiać, narzekaj! narzekanie jest cnotą!), siedzieć w kącie, zamykać się na wszystko i płakać w kucki, wolałam porobić sobie coś innego - spożytkować energię na zupełnie inne rzeczy. Zamiast rozpamiętywać, że nie weszłam drzwiami, wolałam wejść oknem. Jeżeli nie udało się oknem ani drzwiami, to zawsze zostawał inny budynek. Nauczyłam się wyplewiać ze swojego życia negatywne sytuacje. A nawet i jeżeli były takie od których uciec się nie da, wiedziałam, że jutro nadejdzie nowy dzień, a za tydzień po dzisiejszej totalnej porażce, przyjdzie sukces życia.
A jak Ty zaczynasz uśmiechać się do świata, to mam takie dzikie wrażenie, że świat za wszelką cenę choćby miał się bieguny zamienić chce uśmiechnąć się do Ciebie. I co z tego, że staranowała mnie w autobusie kobieta z fioletową płukanką (pozdrawiam wszystkie wyrysowanebrwi i fioletowepłukanki a także mojatorbasiedzitystój!), mocząc mi całe spodnie i nabijając guza. Potem powstaje fajna anegdotka do pośmiania się ze znajomymi - jest pozytyw. . Co z tego, że mimo że próbowałam otworzyć wszystkie drzwi jakie się dało, musiałam zrezygnować z podyplomówki na AGH, bo była za droga. Znalazłam lepszą. Tanią. I z honorami się dostałam, o! Oknem moi drodzy, oknem! Czas rozwiązuje wszystko.
Następnym razem, gdy ktoś powie: "ja tego nie mam" albo "mi by się nie udało" albo "zazdroszczę" to za każdym razem będę pytać "a próbowałeś?". I założę się, że w 99% procentach odpowiedź będzie negatywna.
W afirmację nie wierzę. Nie wierzę w przypadki i szczęście w rozumieniu losowości. Nie wierzę w opatrzność, boga i modlitwy. Wierzę w ludzi i we własne działania. Takiej wiary Wam życzę.
Wszechświat się do mnie uśmiecha.
A ja uśmiecham się do Was.
Ta, co szczęśliwa na co dzień, bo tak myśli.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz