O mnie

recenzja Kindle Paperwhite 2 wydanie babskie

Wymarzyłam sobie czytnik, wizualizacja w głowie przerodziła się w rzeczywistość! Nie musiałam go nawet kupować - dostałam w prezencie. Szczęścia dużo i jeszcze więcej ;) Pomyślałam zatem, że napiszę recenzję z użytkowania, ale uwaga! To nie będzie normalna recenzja znawcy, a raczej kobiety, której dali do rąk fajny gadżet, ale na parametrach to ona się nie zna, jedynie tak zwane usability ją interesuje i wygląd.


Po pierwsze i najważniejsze: jest mały! I lekki. Gdy czytałam, że mieści się do damskiej torebki, to jakoś wierzyć mi się nie chciało i myślałam, że będę nosić coś wielkości przeciętnej książki. Poza tym gustownie sobie wygląda w swojej eleganckiej czerni. Mając go w rękach i użytkująć krem Nivea, zapomniałam że przed wytarciem rąk z kremu, sprzętu elektronicznego do rąk się nie bierze. Chwała o Panie! Wypalcować się tego sprzętu za bardzo nie da, a nawet jak już, starcie czegoś tak tłustego jak Nivea chociażby jest banalnie proste.



Ma jeden przycisk! W głowie miałam już obraz, w którym w panice miotam się po pokoju i krzyczę po facecie, że źle mi wytłumaczył jak to ustrojostwo się obsluguje. A tu niespodzianka, wciskam, jest! Hurra! Nic więcej, jeden przycisk. Pojawił mi się ekran, który wyglądał jak sklep. Okazało się, że sklepem to nie jest, a półką z moimi książkami. Ogarnęłam po pół minuty, także tak źle chyba nie ma.

Generalnie przerażona byłam tym, jak się robi zakładki, notatki, przechodzi do spisu treści etc. Ale to również banalne! Chcemy przeczytać książkę? Klikamy w okładkę. Klikając w lewy górny róg pojawia się nam menu, a klikająć w prawy górny róg dodamy zakładkę. A w menu mamy możliwość przejścia do danego rozdziału, zmianę wielkości i wyglądu czcionki... Kobiety! Nie polecam. Ja się tym bawiłam 10 minut zamiast czytać. Czasem przymierzamy sukienki, czasem ubieramy książkę w nową czcionkę. I to, i to jest czasochłonne.



"Kuuuuuki (menszczyzna mój) ale jak ja tu mam coś wgrać???? :O". No przecież. Nie mogłam być bardziej melepetowata. Jest kabelek. Podłączamy kabelek do kompa, niczym na pendrive ówcześniej zdobytą książkę kopiujemy i można się zaczytywać. Ładuje się też za pomocą kabelka podpiętego do komputera, więc jest tylko jeden kabel do zgubienia na szczęście, a nie kabel i ładowarka. A ładować za często też nie trzeba, bowiem podobnoż na baterii trzyma on do ośmiu tygodni czytając po około pół godziny - godzinkę dziennie.

Bólem jest to, że cykl ładowania trwa 4 godziny i wtedy z osprzętu korzystać się nie da (chyba, że czegoś jeszcze nie odkryłam).

Paperwhite posiada także eksperymentalną przeglądarkę. Zapytałam o owe tajemnicze określenie mężczyznę mojego, no bo jak to eksperymentalna, przecież przeglądarka jaka jest każdy widzi i od nastu lat istnieją. Wytłumaczył mi w ludzkim języku, że nie ma po prostu jeszcze standardów ogólnych co do przeglądarek na czytnikach i (już nie w ludzkim języku) bla bla bla, ale nie wnikałam i szczerze dalej nie wiem co on mówił, albo raczej nie rozumiem co on do mnie mówił w swoim programistycznym wydaniu, więc nie będę Wam tutaj opisywać. Facebooka czy Pinteresta to my raczej przez tą przeglądarkę nie sprawdzimy, ale książki kupić już możemy czy dostać się do Wikipedii. Weszłam zatem na Legimi, a potem na Woblink. No i wow, czapki z głów! Woblink ma specjalną wersję mobilną na Kindle. A już myślałam, że tylko Amazon mi pozostanie i książki po angielsku jeżeli chodzi u kupno przez sam czytnik.

A co do czytania... Jak nazwa wskazuje, Kindle ma przypominać papier. No i przypomina. Czarno - biały. Czyta się super nawet w nocy, bo jest podświetlenie. Pod różnymi kątami widać równie dobrze i ostro. Wzrok się nie męczy. Zdążyłam jednakże już też spanikować, że sprzęt mi się popsuł (tak, miałam czytnik prawie pierwszy raz w ręku). "Kuuuuki! A czeeeemu mi to miga?!". No okazuje się, że taka technologia, że gdy przewracamy strony ekran miga, zupełnie to normalne, a i powiem więcej jak zdążono mi wyjaśnić, Amazone w przypadku tego sprzętu szczyci się tym, że miganie bądź inaczej czas oczekiwania jest najkrótszy. Pewnie miganie ma swoją tajemniczą nazwę, ale dla mnie jak miga to miga, na co drążyć temat. W użytkowaniu to w ogóle nie przeszkadza, czyta się świetnie jak książkę, przeszkadza natomiast jeden samotny piksel który postanowił pójść sobie chyba na spacer do Wieliczki. Zatem mam jedną, mniejszą, niż milimetr kropkę w postaci popsutego piksela, która gdy już ją zauważyłam urosła do rangi słonia. Ale co tam jeden piksel, niech żyje gdzieś tam wolny! Poza tym to problem tylko mój, a nie ogółu Kindlów (jak się to cholera odmienia?!)

Generalnie. Polecam. Anna Ledwoń.

2 komentarze :

  1. Pewnie miganie ma swoją tajemniczą nazwę, ale dla mnie jak miga to miga na co drążyć temat. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja wolę jednak tradycyjne książki ;) choć fascynuje mnie to urządzenie

    OdpowiedzUsuń