O mnie

ledwo teoria czasu

Ilość posiadanego wolnego czasu jest odwrotnie proporcjonalna do posiadanych zajęć. Najgorsza z najgorszych teorii w dziejach. Otóż drodzy mili jest zupełnie inaczej, im więcej zajęć, tym więcej wolnego czasu. Być może wynika to z organizowania czasu pracy, bowiem im więcej zadań mam na swojej codziennej drodze (nie)trudu życia, tym bardziej się spinam i jakoś tak wszystko układam, że kończę o zaiście jeszcze wczesnej porze i mam czas na seriale, patrzenie tempo w ścianę, obserwowanie chomika i czytanie książek.



Doszłam do tego niedawno, ot tak niewinnie, jak tylko niewinnie do pierwszych miłości podchodzą nastoletnie dziewczęta. Na ponad miesiąc pożegnałam się z blogiem, pożegnałam się z ukochanymi fanpagami prowadzonymi dla podwyższenia własnego ego i zboczeń wszelakich, pożegnałam się z szukaniem końca internetu, a przywitałam kolokwia, egzaminy, projekty, pracę zarobkową i co tam jeszcze po drodze było - z zamiarem ogarnięcia swojego uroczego bajzlu prywatnych aspiracji po zakończeniu dni radosnej eksterminacji na uczelni.

Dni te minęły, radosny żniwiarz zwany sesją przeszedł obok mnie niezauważenie i obojętnie, tak że nawet nie poczułam jego chłodu. Zadań do wykonania: praktycznie brak. I myślałby kto, że zajęłam się pisaniem na poważne tematy, własnym blogiem, własnym rozwojem, własnym szczęściem, własnym zwierzyńcem, własną potrzebą stadną obcowania z innymi ludźmi - nic bardziej mylnego.

Gdy nagle zadania do wykonania są TYLKO dwa: praca zarobkowa i praca licencjacka czas się skurczył, doba się skróciła. Bo przecież mam tak mało do zrobienia, to mogę wstać o 13, bo skoro tylko mam dopisać jeden akapit, to przecież mogę niewinnie i bez żadnych wyrzutów sumienia przeglądnąć Pudelka, kolejną stronę na Piekielnych, czy też setny odcinek serialu, bo skoro skończyłam zajęcia na uczelni, to PRZECIEŻ MAM TYLE CZASU, że teraz, w pierwszy hipotetycznie wolny weekend nie miałam go wcale.

Moja totalna jak widać jednak nieorganizacja i nieumiejętność zarządzania własnym czasem rozczuliła mnie do szpiku kości, aż uroniłam łezkę wzruszenia nad własną osobą i w zadowoleniu nad własnym kociozmo ledwoniznem uniosłam kąciki ust w uśmiechu.

Bo wiecie co? Ja to cholernie w sobie kocham! Ledwo ledwo, ale z wdziękiem i do przodu - oto chodzi!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz